Niewidoma na scenie czyli kolejna szpitalna produkcja. 1873 rok.

Twórczości, w której niewidomi pojawiają się jako postacie drugoplanowe, można trochę przytoczyć.

Dzieł literackich, w których byliby głównymi bohaterami, jest już znacznie mniej, a takiej sztuki teatralnej – dotychczas nie znałem ani jednej.

Córka Króla Rene

Zdając sprawę w czasie właściwym z dramatu jednoaktowego p. n. „Marcel” wypowiedzieliśmy już uwagi nad utworami w których cała akcja wysnuwa się z jednej sytuacji opartej na stanie patologicznym głównego działacza, jak wtedy np. na pomięszaniu zmysłów bohatera. Wykazaliśmy że podobne szpitalne produkcje nic wspólnego ze sztuką nie mają i że choroba jako jedyny, pierwszorzędny motyw w dramacie figurować nie może.

Pisząc te słowa nie przywidywaliśmy że powtórzenie ich z pewnem nawet obostrzeniem stanie się koniecznem. Obłęd którym Sandeau stara się zainteresować widzów w „Marcelu” ma przynajmniej jakieś czynniki psychiczne łączące bohatera z życiem i z jego kolejami, z namiętnościami i uczuciami ludzkiemi; w „Córce króla Rene” odegranej wczoraj poraz pierwszy w Teatrze letnim, publiczność ma sobie przedstawione kalectwo czysto fizyczne-ślepotę otoczoną warunkami tak wyjątkowemi i nieprawdopodobnemi, iż wynikła stąd sytuacja zasadnicza, jako z gruntu fałszywa, nie może służyć za podstawę do akcji dramatycznej.

Nie pierwszy to już raz ślepoty użyto jako czynnika scenicznego; ale zdaje się że nikomu jeszcze nie przyszło na myśl kreślić postać bohaterki niewidomej bezwiednie, nieświadomej swego strasznego kalectwa. Taką właśnie jest Jolanta córka króla Renego.

Jakim sposobem król Rene zdołał od pierwszego roku życia swego dziecięcia, które w tym właśnie czasie wypadkowo zaniewidziało, chować je w zupełnej nieświadomości jego upośledzenia, jakim sposobem w tej choćby najustronniejszej dolinie Wokluzy,przez lat siedmnaście nikt nie wymówił wyrazów: widzę, oczy, światło, ciemność, dzień, noc, czerwone, zielone; jakim sposobem ojciec potrafił córkę swoją przekształcić na chorobliwą jakąś istotę żyjącą naprzemian w roślinnej pół-jawie, i w śnie magnetycznym—to już tajemnica pana Henryka Hertza autora tego oryginalnego pomysłu.

Wyznajemy że nas nie przekonało bynajmniej opowiadanie Marty (jedno z wielu stanowiących arcy nudną ekspozycję) i że zapatrując się dość sceptycznie na eksperyment dokonany na nieszczęśliwej Jolancie, nie wiedzieliśmy co więcej podziwiać czy miłość ojcowską, która miała jakoby być bodźcem w tej sprawie, czy też miłość do Lotaryngji, której posiadanie król Rene, hrabia Prowancji, chciał sobie zapewnić przez związek córki z hrabią Tristanem cle Vaudemont. Bo król myśli o wydaniu córki za mąż, ale wiedząc że związkowi temu stanie na przeszkodzie ślepota dziecka, milczy o niej przed narzeczonym, puściwszy w obieg pogłoskę że Jolanta znajduje się na wychowaniu w klasztorze w Hiszpanji.

Gdy tak zabezpieczone zostały cele polityczne, król Rene tymczasem nie traci nadziei że córka wzrok odzyska a umacnia w nim to uczucie lekarz arabski Ebn-Jahija, który od dawna już ma w swojej opiece niewidomą. Mistyczna teorja araba, wydaje się nam dzieciom XIX wieku chlubiącym się oftalmologją i oftalmoskopem cokolwieczek ryzykowną; musiała ona jednak być bardzo skuteczną w połowie XV-go stulecia, skoro uwieńczył ją skutek tak pożądany dla Jolanty i dla publiczności, zmęczonej co prawda kursem okulistyki wykładanym kolejno przez każdą z osób działających.

Ebn-Jahija utrzymuje że siedliskiem wzroku nie są oczy, lecz że wzrok jest władzą duszy posługującą się oczami jako narzędziem. Wychodząc z tej zasady, żąda aby pacjentka jego, dostatecznie już przygotowana snem magnetycznym wywoływanym za pomocą amuletu, została oświeconą co do swego kalectwa bo w duszy najprzód zrodzić się musi popęd do światła. Bolesną tę misję powierza ojcu. Król Rene nie może się oswoić z myślą zburzenia własnemi rękami gmachu tak mozolnie wzniesionego, ale wyręcza go tąrazą usłużny traf…

Gdy od uśpionej Jolanty wszyscy odeszli ufając że niewidoma dopóty się nie zbudzi dopóki na jej piersiach spoczywa talizman araba, dostaje się do ustronia, którego wejście przez zapomnienie zostawiono otworem, hrabia Tristan ze swym przyjacielem. Młodzieniec oczarowany widokiem śpiącej Jolanty, czuje w swojem sercu budzącą się miłość i jak na trubadura przystało, przywłaszcza sobie kawałek wstążki zdobiącej pierś dziewicy, i zawierającej właśnie tajemniczy amulet.

Uwolniona z pod magnetycznego wpływu Jolanta budzi się, wstaje i następuje scena najpiękniejsza, rzeklibyśmy najprawdziwsza z całego dramatu, gdyby z fałszywego założenia mogły wypływać prawdziwe wyniki.

Jolanta nieświadoma zupełnie różnicy między obcym i swoim, przyjmuje młodzieńców z całą naiwnością niewinnego dziewczęcia; wzruszona do głębi jego głosem, prosi o piosnkę i sama piosnką mu się wypłaca.

Obrazek ten pełen istotnej poezji, jest jedyną oazą pośród jednostajnej pustki dyalogów traktujących przez dwie godziny ślepotę z najrozmaitszych punktów rozpatrywania. Szkoda że stosunkowo scena ta trwa tak krótko; bo przypadek, biała róża podana przez Jolantę zamiast żądanej czerwonej, sprowadza akcję na dawne tory.

Tristan teraz dopiero domyślił się kalectwa ukochanej, której też nagle tłoczy się do głowy cały szereg zapytań. Jedna rozmowa stanowi o wszystkiem. Jolanta dowiaduje się, że jest ślepą. Tego stanu duszy pragnął właśnie Ebn-Jahija, korzystając z niego po oddaleniu się trubadurów, pogrąża po raz ostatni Jolantę w śnie magnetycznym, z którego pacjentka budzi się już zupełnie uleczoną.

Ocenienie tej metody leczenia przechodzi naszą kompetencję; zdawałoby się na pozór, że gdyby tylko „popędu do światła” potrzeba było w duszy niewidomego, wszystkie szpitale oftalmiczne byłyby dziś próżne. Ale jestto kwestja wchodząca w zakres specjalnej gałęzi medycyny; ograniczymy się więc na dodaniu, że Córka Króla Renego nie tylko poznała od razu cuda świata zewnętrznego, ale dostał się jej przewodnik po tym świecie, /w osobie hrabiego Tristana, że nie wspomnimy już o Lotaryngji,która takim szczęśliwym obrotem rzeczy została się przy Królu Ren.e

Wszystko kończy się modlitwą do Boga heglowskiego, którą muzułmanin dyktuje chrześciance.

Po przytoczeniu treści która usprawiedliwia zdanie nasze na początku tego sprawozdania wyrzeczone, nie wiele już pozostaje się nam do dodania.

„Córka Króla Rene” jest dramatem bez akcji dramatycznej i bez charakterów, bo charakterami niepodobna nazwać kilku postaci nakreślonych szkicowo i uwijających się po scenie blizko przez godzinę po to tylko, ażeby przygotować wejście bohaterki i parę żywych scen potrzebnych do rozwiązania sztuki o tyle pospiesznego o ile nużące i rozwlekłe było owo przygotowanie.

Skromna nazwa obrazka najlepiejby przystała do tego utworu któremu pewnej ogólnej podniosłości poetycznej odmówić nie można. To tło poetyczne stanowi może największą zaletę wczorajszej nowości scenicznej, jakkolwiek w przekładzie nie uwydatniło się ono może w tym stopniu, jak z ogólnej harmonji całości domyślać się wolno. Tłomacz utrudniwszy sobie dobrowolnie zadanie przez obranie do przekładu wiersza miarowego, pozwalał sobie takich licencji, jak: noc księży cna, pieśń przemienna, rezonans twej cytry, zazbyt ponętny, których w dobrej poetycznej prozie łatwo uniknąć było można.

Ciężar całej niekonsekwencji pomysłu i nieudolności w jego przeprowadzeniu, dźwigać musiała pani Modrzejewska, przedstawiająca tytułową postać. Trzeba było tylko tak znakomitego opracowania zewnętrznej strony roli, tak pilnych studjów nad tem, co w kalectwie ślepoty podpada bezpośrednio pod nasze zmysły, ażeby odwrócić uwagę widza od wewnętrznego psychicznego fałszu, na którym autor budował charakter Jolanty. Pani Modrzejewska utrzymawszy się wybornie od początku do końca w mglistych kanturach jakiegoś na pół sennego zjawiska, nie dawała czasu widzowi do stawiania Jolanty w zwykłych okolicznościach świata rzeczywistego; pod tym tylko warunkiem chorobliwa i pozbawiona prawdy postać córki króla Renego, może uprawnić swoje sztuczne istnienie. Dzięki talentowi pani Modrzejewskiej, publiczność zapominała chwilami, że ma przed sobą dziwaczny twór germańskiej fantazji, a do chwil takich policzyć można wzmiankowaną już wyżej scenę Jolanty z Tristanem i pysznie uplastycznione odzyskanie wzroku. Gest, którym artystka zasłania sobie oczy, jakby w skutek rodzącego się wstydu na widok ukochanego, jest dowodem głębokiego i artystycznego wniknięcia w istotę uczucia, które w tak odrębnych powstało warunkach.

Pan Rapacki w roli Ebn-Jahija, mógł imponować tylko wyborną charakterystyką: mała ta rolka jak wszystkie zresztą zgrupowane około bohaterki, nie dawały utalentowanemu artyście pola do wybitniejszej działalności.

Źródło: Kurjer Warszawski / [red. Herman Benni]. 1873, nr 120 + dod.

Skan w EBUW

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *