ŚLEPOTA: CZY HISTORIA JEST PRZECIWKO NAM? 1973 rok.

Porywające przemówienie Kennetha Jernigana, ówczesnego prezydenta amerykańskiej NFB (Narodowej Federacji Niewidomych). Znakomity mówca, ciekawe ujęcie tematu, wiele nieszablonowych, a nieznanych postaci historycznych. Do tego całkiem udane tłumaczenie maszynowe, które wymagało poprawek tylko w kilku miejscach.

ŚLEPOTA: CZY HISTORIA JEST PRZECIWKO NAM? Przemówienie wygłoszone przez KENNETHA JERNIGANA

Prezydenta Narodowej Federacji Niewidomych
Na Bankiecie Dorocznej Konwencji
Nowy Jork, 5 lipca 1973 r. Kenneth Jernigan

Eksperci w tej dziedzinie, jak również przedstawiciele opinii publicznej, bardzo różnią się co do tego, jaka przyszłość może czekać niewidomych. Niektórzy, chcąc powiedzieć, jak jest, widzą nas wiecznie pogrążonych w ekonomicznej zależności i obywatelstwie drugiej kategorii. Inni, z większą nadzieją, przewidują powolny, ale stały postęp w kierunku niezależności, równości i pełnego uczestnictwa w społeczeństwie. Mój własny pogląd jest taki, że nie jest to w ogóle kwestia przewidywania, ale decyzji. Uważam, że żaden z tych możliwych wyników nie jest pewny ani przewidywalny, z tego prostego powodu, że wybory, których dokonujemy i działania, które podejmujemy, same w sobie są czynnikami determinującymi przyszłość. Krótko mówiąc, my niewidomi (jak wszyscy ludzie) stajemy wobec alternatywnych przyszłości: jednej, w której będziemy żyć własnym życiem, lub innej, w której nasze życie będzie prowadzone za nas.

Ale jeśli przyszłość jest otwarta i warunkowa, to z pewnością przeszłość jest zamknięta i ostateczna. Niezależnie od tego, jakie spory mogą toczyć mężczyźni i kobiety na temat kształtu rzeczy przyszłych, nie może być wątpliwości co do kształtu rzeczy minionych – trwałego zapisu historii. A może jednak? Czy istnieje coś takiego jak alternatywna przeszłość?

Wszyscy wiemy, co mówi nam zapis historyczny. Mówi nam, że jeszcze do wczoraj osoby niewidome były całkowicie wykluczone z grona normalnych społeczności. We wczesnych społeczeństwach byli oni podobno porzucani, eksterminowani lub pozostawiani samym sobie jako żebracy na obrzeżach społeczności. W późnym średniowieczu, jak się nam mówi, zaczęto zapewniać im opiekę i ochronę w przytułkach i innych instytucjach chronionych. Dopiero ostatnio, jak się wydaje, niewidomi zaczęli ukradkiem wychodzić z cienia i zmierzać w kierunku niezależności i samowystarczalności.

Tak mówi nam historia – a raczej tak mówiły nam historie i historycy. A lekcja powszechnie wyciągana z tych historii jest taka, że niewidomi zawsze byli zależni od woli i łaski innych.

Byliśmy ludźmi, dla których coś robiono – a czasami także ludźmi, dla których coś robiono – ale nigdy ludźmi, którzy robili to dla siebie. W efekcie, zgodnie z tym opisem, nie mamy własnej historii – żadnego zapisu aktywnego uczestnictwa, przygód czy osiągnięć, lecz jedynie (prawie do naszych czasów) puste i nieprzerwane kontinuum spustoszenia i zależności. Wydawać by się mogło, że niewidomi przemieszczali się przez czas i świat nie tylko bez wzroku, ale i bez twarzy – jako ludzie bez cech wyróżniających, anonimowi i mało znaczący – nie poruszając nawet strumienia historii.

Nonsens! To nie jest fakt, ale bajka. To nie jest prawda, lecz kłamstwo. W rzeczywistości osiągnięcia osób niewidomych na przestrzeni wieków były nieproporcjonalne do ich liczby. Są geniusze, są sławy, są przygody, jest ogromna wszechstronność osiągnięć – nie tylko raz na jakiś czas, ale ciągle, ciągle. Z pewnością, jest też nieszczęście – ubóstwo, cierpienie i nieszczęście w obfitości – tak jak w ogólnej historii ludzkości. Ale ta prawda jest tylko półprawdą i dlatego nie jest w ogóle prawdą. Prawdziwa prawda, cała prawda, ujawnia kronikę odwagi i podboju, wielkości, a nawet chwały ze strony niewidomych, która została stłumiona i źle przedstawiona przez widzących historyków – nie dlatego, że ci historycy byli ludźmi złej woli lub złośliwych zamiarów, ale dlatego, że byli ludźmi, z codziennymi uprzedzeniami i zwykłymi nieporozumieniami. Historycy również są ludźmi i kiedy fakty naruszają ich uprzedzenia, mają tendencję do ignorowania tych faktów.

Obecnie znajdujemy się w punkcie, w którym historia niewidomych (prawdziwa i rzeczywista historia) musi zostać opowiedziana. Zbyt długo niewidomi byli (nie opłakiwani, bo było tego o wiele za dużo), ale niehonorowani i nieśpiewani. Pozwólcie nam, w końcu, przywrócić równowagę i naprawić zło. Chwalmy teraz naszych sławnych ludzi i świętujmy wyczyny niewidomych bohaterów. Odkrywając na nowo naszą prawdziwą historię, będziemy mogli z kolei lepiej tworzyć historię, ponieważ kiedy ludzie (widzący lub niewidomi) poznają prawdę, prawda ich wyzwoli.

Zacznijmy od Zisca: patriotycznego przywódcy Czech z początku XV wieku, jednego z geniuszy militarnych historii, który obronił swoją ojczyznę w błyskotliwej kampanii przeciwko najeźdźcom o przytłaczającej przewadze liczebnej. Zisca był w godzinie swojego triumfu całkowicie ślepy. Kronika jego wspaniałego wysiłku wojskowego – który zachował polityczną niezależność i wolność religijną swojego kraju, i który doprowadził do tego, że zaoferowano mu koronę czeską – jest warta szczegółowego zrelacjonowania. Czy muszę dodawać, że tego epizodu nie można znaleźć, poza najprostszym zarysem, w standardowych historiach? Na szczęście został on odnotowany przez dwóch historyków ostatniego stulecia – Anglika Jamesa Wilsona, piszącego w 1820 roku, i Amerykanina Williama Artmana, piszącego siedemdziesiąt lat później. Jak sądzisz, co łączy tych dwóch historyków, poza ich zawodem? Ma pan rację: Obaj byli niewidomi. Poniższy opis kariery Zisca został w znacznej mierze zaczerpnięty z ich elokwentnych i mocnych narracji.

Sobór w Konstancji, zwołany przez papieża w roku 1414 w celu wykorzenienia herezji w Kościele – i który nakazał spalenie na stosie Jana Husa i Jerome’a z Pragi – „wywołał przerażenie i konsternację w całych Czechach…. „1 W obronie własnej Czesi wystąpili przeciwko papieżowi i cesarzowi. Na dowódcę wybrali zawodowego żołnierza Jana de Turcznowa, znanego bardziej jako Zisca, co oznacza „jednooki”, ponieważ stracił wzrok w trakcie wcześniejszych walk. Na czele 40 000 żołnierzy-obywateli – siły nie podobnej do obdartej armii, która trzy wieki później podąży za generałem Waszyngtonem w innej patriotycznej walce – Zisca pomaszerował do walki, tylko po to, by nagle zostać oślepionym w drugim oku przez strzałę wroga.

W tym miejscu zaczyna się nasza historia. Gdyż Zisca, po wyzdrowieniu, stanowczo odmówił odgrywania roli bezradnego ślepca. „…Jego przyjaciele dziwili się, że mówi o wyruszeniu do wojska, i robili, co mogli, by go od tego odwieść, ale on nadal był stanowczy. Muszę jeszcze, powiedział, przelać krew za wolność Czech. Ona jest zniewolona, jej synowie są pozbawieni swoich naturalnych praw i są ofiarami systemu duchowej tyranii, tak poniżającego charakter człowieka, jak to jest niszczące każdą zasadę moralną; dlatego Czechy muszą i będą wolne.””2

I tak ślepy generał wznowił swoje dowodzenie, ku wielkiej radości swoich żołnierzy. Gdy wieść o tym dotarła do cesarza Zygmunta, „zwołał on zjazd wszystkich państw w swoim imperium (…) i prosił je, aby dla dobra ich suwerena, dla honoru ich imperium i dla sprawy ich religii, oddały się pod broń…. Do Zisca dotarła wiadomość, że dwie duże armie są gotowe do wymarszu przeciwko niemu…. Pierwsza miała wtargnąć do Czech od zachodu, druga od wschodu; miały się spotkać w centrum i jak się wyraziły, zmiażdżyć tego [buntownika] między sobą „3.

Według wszystkich zasad prowadzenia wojny, według wszystkich konwencjonalnych standardów uzbrojenia i siły, to powinien być koniec Zisca i jego armii rabusiów. „Po pewnym opóźnieniu cesarz wkroczył do Czech na czele swojej armii, której kwiatem było piętnaście tysięcy Węgrów, uważanych w tym czasie za najlepszą kawalerię w Europie. … Piechota, która liczyła 25 000 ludzi, była równie wspaniała i dobrze dowodzona. Siła ta siała postrach w całych wschodnich Czechach „4. Scena była przygotowana na fatalny punkt kulminacyjny – ostateczne starcie i pewne zniszczenie powstających sił rebelianckich. „11 stycznia 1422 roku obie armie spotkały się na dużej równinie. … Zisca pojawił się w centrum swojej linii frontu [w towarzystwie] jeźdźca po każdej stronie, uzbrojonego w poleaksę. Jego żołnierze, po odśpiewaniu hymnu, (…) dobyli mieczy i czekali na sygnał. Zisca nie stał długo w zasięgu wzroku wroga, a kiedy jego oficerowie poinformowali go, że szeregi są dobrze zwarte, machnął szablą nad głową, co było sygnałem do bitwy. Jak tysiąc fal uderza o skaliste wybrzeże, tak Zisca rzucił się na wroga ze swymi stalowymi czółnami. Cesarska piechota ledwo się trzymała, a w ciągu kilku minut została rozbita w sposób nie do pozazdroszczenia. Kawaleria podjęła desperacki wysiłek utrzymania pola, ale nie znajdując oparcia, odwróciła się i uciekła … w kierunku … Moraw „5.

Była to całkowita klęska i bezwarunkowe zwycięstwo, ale „…praca Zisca nie była jeszcze zakończona. Cesarz, zdenerwowany porażką, zebrał nowe wojska, które wysłał przeciwko Zisce następnej wiosny…. Ale ślepy generał, zdecydowany, że jego kraj nie powinien być zniewolony, dopóki ma siłę, by władać mieczem, zebrał swoją dzielną armię „i ponownie spotkał się z wrogiem, mimo przerażającej przewagi liczebnej i wyposażenia”. „Wywiązała się walka, w której [wróg] został całkowicie rozgromiony, pozostawiając na polu nie mniej niż dziewięć tysięcy poległych „6.

Pozostały oddział wielkiej armii cesarskiej, pod dowództwem samego Zygmunta, spotkał podobny los, a potężny cesarz został zmuszony do złożenia pozwu o pokój z rąk ślepego generała. Potem nastąpił ostatni wspaniały gest tego niezwykłego człowieka. Jak opisuje ten epizod historyk Wilson: „Nasz niewidomy bohater, wziąwszy do ręki broń tylko po to, by zapewnić sobie pokój, cieszył się z możliwości jej złożenia. Kiedy jego wdzięczni rodacy poprosili go o przyjęcie korony Czech, jako nagrody za jego wybitne zasługi, z szacunkiem odmówił. „7 A oto co powiedział Zisca: „Dopóki uważam, że mogę służyć waszym planom, możecie swobodnie korzystać z moich rad i miecza, ale nigdy nie przyjmę żadnej ustalonej władzy; przeciwnie, moja najszczersza rada dla was jest taka, że kiedy przewrotność waszych wrogów pozwoli wam na pokój, nie powierzajcie się już dłużej w ręce królów, ale uformujcie się w republikę, która jako jedyna może zabezpieczyć wasze wolności „8.

Tak wygląda prawdziwa historia Zisca – geniusza wojskowego, patrioty, bojownika o wolność, męża stanu i ślepca. Jego bohaterstwo było niezwykłe, ale tylko w pewnym stopniu przewyższa historię innego niewidomego Czecha – króla Jana, niewidomego monarchy, który poległ w historycznej bitwie pod Crecy, która zaangażowała siły i kosztowała życie wielu europejskich szlachciców. Król ten był niewidomy od wielu lat. Kiedy usłyszał brzęk broni, zwrócił się do swoich lordów i powiedział: „Teraz pragnę tylko tej ostatniej usługi od was, abyście mnie przyprowadzili tak blisko tych Anglików, abym mógł zadać wśród nich jeden dobry cios moim mieczem”. Aby nie być rozdzielonym, król i jego towarzysze związali lejce swoich koni jeden z drugim i ruszyli do bitwy. Tam ten dzielny stary bohater miał swoje pragnienie, podszedł odważnie do księcia Walii i zadał więcej niż „jeden dobry cios” swoim mieczem. Walczył odważnie, podobnie jak wszyscy jego lordowie i inni wokół niego; ale zaangażowali się tak dalece, że wszyscy zostali zabici, a następnego dnia znaleziono ich martwych, z uzdy ich koni wciąż związanych razem.

W kraju ślepców, jak głupio powiedziano, jednooki człowiek nieuchronnie zostanie królem. To oczywiście nonsens. W rzeczywistości często było dokładnie odwrotnie. Historia pokazuje, że w królestwie ludzi widzących nie jest niczym niezwykłym, że niewidomy może zostać królem. I tak w 1851 roku Jerzy Fryderyk, książę Cumberlandu, pierwszy kuzyn królowej Wiktorii, wstąpił na tron Hanoweru pod królewskim tytułem Jerzego Piątego. Że ten niewidomy król Hanoweru nie był niekompetentny, ale wyraźnie przewyższał zwykły bieg monarchów, pokazują słowa współczesnego historyka, który powiedział: „Mimo, że pracuje on z powodu pozbawienia wzroku, jest on postacią skuteczną w swoim publicznym działaniu, jak i kochaną w prywatnym charakterze; jest mecenasem sztuki i nauki oraz promotorem interesów rolniczych… zdobył doskonałą znajomość sześciu różnych języków „9.

Uderzająco podobna relacja została przekazana nam o niewidomym księciu Kitoyasu, który panował jako gubernator prowincji w Japonii ponad tysiąc lat temu i „którego wpływ ustanowił wzór dla niewidomych, który różnił się od tego w każdym innym kraju i uratował jego kraj od plagi żebractwa „10.

Gruntownie wykształcony zarówno w literaturze japońskiej, jak i chińskiej, książę Hitoyasu wprowadził niewidomych do społeczeństwa i życia dworu. W dziewiętnastowiecznej Japonii, kiedy ślepy prowadził ślepego, nie wpadli do rowu, ale razem się z niego podnieśli.

Przejdźmy teraz od zapisów królewskich do kroniki przygód. Być może najbardziej uporczywym i destrukcyjnym mitem dotyczącym niewidomych jest założenie o naszej względnej bierności i bezruchu – obraz osoby niewidomej przyklejonej do swojego fotela bujanego i w najlepszym razie smutno zależnej od innych w kwestii przewodnika lub transportu w rutynowych codziennych podróżach. „Mobilność”, jak się nam wydaje, jest pojęciem nowoczesnym, które dopiero zaczyna mieć znaczenie dla osób niewidomych. Z pewnością wiele osób niewidomych zostało stłamszonych przez mit bezradności, by pozostać w swoich osłoniętych kątach. Ale zawsze byli też inni, jak James Holman, Esquire, samotny podróżnik sprzed półtora wieku, który zyskał wielki zaszczyt bycia nazwanym przez Rosjan „niewidomym szpiegiem”. „Tak, to naprawdę się stało! Ten nieustraszony Anglik, podróżujący samotnie przez stepy Wielkiej Rosji aż do Syberii, był tak uważnym obserwatorem wszystkiego wokół, że został aresztowany jako szpieg przez carską policję i doprowadzony do granic Austrii, gdzie został uroczyście wydalony.

Oto jak to się stało. Holman stracił wzrok w wieku dwudziestu pięciu lat, po krótkiej karierze porucznika w Królewskiej Marynarce Wojennej; ale jego chęć do podróżowania, zamiast maleć, rosła w siłę. Wkrótce wyruszył w serię podróży – najpierw przez Francję i Włochy, a następnie (za jednym zamachem) przez Polskę, Austrię, Saksonię, Prusy, Hanower, Rosję i Syberię. Jego prawdziwym zamiarem, jak później napisał, było „okrążenie całego świata”, całkowicie samodzielnie i bez towarzystwa – ambicja, którą mógłby zrealizować, gdyby nie carska policja i rosyjskie zarzuty szpiegowskie. Później opublikował dwutomową relację ze swoich podróży i obserwacji, a jego własne refleksje na temat rosyjskiej przygody warte są powtórzenia: „Moja sytuacja – pisał – była teraz sytuacją skrajnie nowatorską, a moje uczucia odpowiadały jej osobliwości. Byłem zaangażowany (…) w samotną podróż przez tysiąc mil, przez kraj, być może najdzikszy na powierzchni ziemi, którego mieszkańcy ledwo jeszcze mieszczą się w granicach cywilizacji, bez żadnej innej osoby towarzyszącej, jak tylko ordynarny tatarski pocztylion, do którego języka moje ucho było zupełnie nieprzyzwyczajone; a jednak byłem wspierany przez uczucie szczęśliwej pewności siebie…. „11.

Jak wiedzą federaliści, w naszych czasach byli inni niewidomi podróżnicy, równie nieustraszeni jak James Holman. Jednak historia Holmana – przypadek „niewidomego szpiega” – jest ważna ze względu na to, że pokazuje, iż niewidomi mogli nosić takie siedmiomilowe buty prawie dwa wieki temu – przed Braillem czy długą laską, przed szkołami z internatem czy rehabilitacją zawodową, przed Amerykańską Fundacją Niewidomych i jej 239-stronicową książką o zarządzaniu osobistym dla niewidomych.

Istnieje jednak bardziej podstawowa strona mobilności, niż możliwość i zdolność do podróżowania na duże odległości. Chodzi o zwykłą umiejętność poruszania się, chodzenia i biegania, dosiadania konia lub jazdy na rowerze – krótko mówiąc, bycia fizycznie niezależnym. Liczba osób niewidomych, które opanowały te umiejętności podróżowania jest niezliczona, ale nikt nigdy nie udowodnił tego i nie wskazał drogi z większym rozmachem, niż niezłomny Anglik z XVIII wieku, John Metcalf. Ten odważny człowiek nie tylko przeciwstawiał się konwencjom, ale i światu. Całkowicie niewidomy od dzieciństwa, był (między innymi) odnoszącym sukcesy budowniczym dróg i mostów, jeźdźcem na koniu wyścigowym, wojownikiem z gołymi rękoma, karciarzem, kierowcą dyliżansu, a przy okazji przewodnikiem widzących turystów po lokalnej wsi. Oto relacja z niektórych z jego licznych przedsięwzięć:

„W 1751 roku rozpoczął nową pracę; postawił dyliżans pomiędzy Yorkiem a Knaresborough, będąc pierwszym na tej drodze, i sam nim jeździł, dwa razy w tygodniu latem i raz zimą. Ten biznes, z okazjonalnym przewożeniem bagażu wojskowego, zajmował jego uwagę do okresu jego pierwszego kontraktu na wykonanie dróg, który to angaż bardziej mu odpowiadał, zrezygnował z każdego innego zajęcia…. Pierwszy kawałek drogi, który zrobił, miał około trzech mil… a materiały do jej budowy miały pochodzić z jednej żwirowni; zaopatrzył się więc w tablice transakcyjne i wzniósł tymczasowy dom przy żwirowni; zabrał tam tuzin koni, umocował stojaki i żłoby, a także wynajął dom dla swoich ludzi w Minskip. Często rano szedł do Knaresborough z czterema lub pięcioma kamieniami na ramionach i dołączał do swoich ludzi przed godziną szóstą. Ukończył drogę znacznie szybciej niż się spodziewano, ku pełnemu zadowoleniu inspektora i powierników „12.

Historia „Ślepego Jacka” Metcalfa, przy całej swojej indywidualności, nie jest bynajmniej wyjątkowa. Podkreśla ona raczej to, o czym my, członkowie NFB, czasami zapominamy, a czego większość widzących nigdy się nie nauczyła – mianowicie, że niewidomi mogą konkurować na warunkach absolutnej równości z innymi – że jesteśmy naprawdę, dosłownie, równi widzącym. Powstrzymywały nas mity i fałszywe przekonania o naszej niższości, samospełniające się przepowiednie systemu opiekuńczego, który uwarunkował zarówno widzących, jak i niewidomych, by wierzyli, że jesteśmy bezradni, ale nie z powodu jakichkolwiek wrodzonych braków czy strat wynikających z naszej ślepoty.

Osiągnięciom Metcalfa w dziedzinie nauk stosowanych dorównywał prawdopodobnie oficer armii francuskiej ponad sto lat wcześniej. Blaise Francoise, Comte de Pagan, został oślepiony w trakcie służby wojskowej, na krótko przed tym, jak miał zostać awansowany do stopnia marszałka polnego. Skupił się wówczas na nauce o fortyfikacjach, napisał ostateczne dzieło na ten temat, a następnie opublikował wiele prac naukowych, wśród których znalazła się m.in. praca zatytułowana „An Historical and Geographical Account of the River of the Amazons” (zawierająca mapę sporządzoną przez tego geniusza wojskowego po tym, jak stał się niewidomy)! Podobnie jak widzący, niewidomi mieli swój udział wśród solidnych obywateli, namby-pambies, silnych indywidualistów, dziwaków, jajogłowych i ekscentryków. Na przykład szesnastowieczny niemiecki uczony James Shegkins odmówił poddania się operacji, która praktycznie gwarantowała przywrócenie mu wzroku: „Aby”, jak powiedział, „nie być zmuszonym do oglądania wielu rzeczy, które mogą wydawać się obrzydliwe i śmieszne „13 . Shegkins, prawdziwie roztargniony profesor, przez wiele lat z wielkim powodzeniem wykładał filozofię i medycynę, i pozostawił po sobie wpływowe monografie na kilkanaście tematów naukowych.

Historia sukcesu doktora Nicholasa Bacona, niewidomego prawnika z osiemnastowiecznej Francji, przypomina nieco historię naszego ukochanego założyciela, doktora Jacobusa tenBroeka. Obaj zostali oślepieni w dzieciństwie w wyniku wypadków z łukiem i strzałą, i obaj osiągnęli wysokie wyniki w nauce prawa i pokrewnych dziedzinach. Uciążliwe wysiłki, przez które Bacon był zmuszony przejść na każdym etapie swojej wspinaczki, wskazuje następująca relacja:

„Kiedy odzyskał zdrowie, które ucierpiało w wyniku wypadku, kontynuował ten sam plan edukacji, który miał wcześniej rozpoczęty….. Ale jego przyjaciele traktowali ten zamiar z drwiną, a nawet sami profesorowie nie byli dalecy od tego samego odczucia; ponieważ przyjęli go do swoich szkół, raczej pod wrażeniem, że może ich rozbawić, niż że będą w stanie przekazać mu wiele informacji.” Jednakże uzyskał on „pierwsze miejsce wśród swoich kolegów”. Powiedzieli wtedy, że tak szybkie postępy mogą być czynione we wstępnych gałęziach edukacji, ale nie (…) w studiach o głębszej naturze; a kiedy (…) stało się konieczne studiowanie sztuki poetyckiej, głosem ogółu oświadczono, że wszystko jest skończone…. Ale tutaj również obalił ich uprzedzenia…. Zajął się prawem i uzyskał stopień naukowy w Brukseli „14.

Lata wcześniej – w czwartym wieku po Chrystusie – inny niewidomy podjął jeszcze bardziej stromą drogę do nauki. Był nim Didymus z Aleksandrii, który stał się jednym z najsłynniejszych uczonych wczesnego Kościoła. Wyrzeźbił on w drewnie alfabet liter i mozolnie uczył się formować je w słowa, a następnie kształtować słowa w zdania. Później, kiedy było go stać na wynajęcie lektorów, podobno zamęczał ich jednego po drugim w swoim nienasyconym dążeniu do wiedzy. Stał się największym nauczycielem swojej epoki. Opanował filozofię i teologię, a potem przeszedł do geometrii i astrologii. Jego uczniowie, z których niektórzy, jak św. Jerome, stali się ojcami Kościoła, traktowali go z „odrobiną respektu” z powodu jego ogromnej wiedzy i intelektu. Didymus nie był jedynym niewidomym teologiem, który zdobył uznanie w Kościele. W połowie XVII wieku, niemal w tym samym czasie, gdy Milton komponował Raj utracony, niewidomy ksiądz Prospero Fagnani pisał komentarz do prawa kościelnego, który miał mu przynieść sławę jednego z wybitnych teoretyków wiary rzymskiej. W wieku 21 lat Fagnani uzyskał już stopień doktora prawa cywilnego i kanonicznego, a w następnym roku został mianowany sekretarzem Kongregacji Soboru. Jego słynny Komentarz, wydany w sześciu tomach quarto, zyskał uznanie papieża Benedykta XIV i sprawił, że jego autor stał się rozpoznawalny w całej Europie dzięki łacińskiemu tytułowi, który w tłumaczeniu oznacza „niewidomy, lecz dalekowzroczny lekarz”.

Te kilka szkiców biograficznych wyrwanych z kroniki niewidomych to tylko próbki. Nie są to nawet najbardziej znamienite przykłady, jakie mógłbym podać. Nie powiedziałem nic o najbardziej znanych niewidomych sławach historii – Homerze, Miltonie i Helen Keller. Jest dobry powód tego pominięcia. Nie dość, że te dźwięczne nazwiska są już wystarczająco znane, to jeszcze zaczęły reprezentować – każde w swojej własnej, sentymentalnej, bajkowej formie – nie zdolności i możliwości osób niewidomych, ale coś zupełnie przeciwnego. Rzekomo ci giganci są wyjątkami potwierdzającymi regułę – regułę, która mówi, że niewidomi są niekompetentni. Każdy sławny przypadek jest tłumaczony, aby stereotyp pozostał nienaruszony: Tak więc Homer (jak nam się wielokrotnie mówi) prawdopodobnie w ogóle nie istniał – nie był człowiekiem, lecz komitetem! Co do Miltona, jest on odrzucany jako widzący poeta, który stał się niewidomy w późniejszym życiu. A Helen Keller, jak mówią, była osobliwie utalentowaną i po prostu szczęśliwą beneficjentką mnóstwa pieniędzy i „cudotwórcy” (jej wychowawczyni i towarzyszki, Anne Sullivan).

Nie wierzcie w to! Te słusznie sławne przypadki osiągnięć nie są tajemniczymi, niewytłumaczalnymi wyjątkami – są tylko niezwykłe. Homer, który prawie na pewno istniał i który był wyraźnie niewidomy, osiągnął tylko trochę lepiej to, co inni niewidomi po nim osiągnęli tysiącami: to znaczy był dobrym pisarzem. Milton skomponował wielkie dzieła, gdy był widzący, a jeszcze większe (w tym Raj utracony), gdy stał się niewidomy. Jego przykład, jeśli czegoś dowodzi, to tylko tego, że ślepota nie czyni różnicy w zdolnościach. Jeśli chodzi o Helen Keller, to jej życie w dramatyczny sposób pokazuje, jak wielkie zasoby charakteru, woli i intelektu mogą drzemać w człowieku poza zdolnościami wzroku i dźwięku – co nie umniejsza niczego Anne Sullivan.

We współczesnym świecie to nie poeci czy humaniści, ale naukowcy zajmują centralne miejsce na scenie. Jak można się było spodziewać, stereotypowo uważano, że niewidomi nie mogą konkurować w tych dziedzinach. Jak to się ma do prawdy?

Rozważmy przypadek Nicholasa Saundersona – całkowicie niewidomego od dzieciństwa – który zastąpił sir Isaaca Newtona w katedrze matematyki na Uniwersytecie Cambridge, mimo że wcześniej nie został przyjęty na tę samą uczelnię i nigdy nie uzyskał dyplomu! To sam wielki Newton wymógł na niechętnych mu profesorach Cambridge nominację Saundersona, a nie mniejsza osobistość niż królowa angielska Anna umożliwiła to, nadając Saundersonowi niezbędny stopień naukowy. Później otrzymał on od króla Jerzego II tytuł doktora praw, co było symbolem sławy, jaką zdobył jako matematyk. Jednym z najlepszych przedmiotów Saundersona była nauka o optyce – w której odnosił takie sukcesy, że wybitny lord Chesterfield był skłonny zauważyć „cud człowieka, który nie miał własnego wzroku i uczył innych, jak go używać „15.

Innym przykładem może być John Cough, niewidomy angielski biolog z XVIII wieku, który stał się mistrzem w klasyfikacji roślin i zwierząt, zastępując zmysł dotyku zmysłem wzroku. Albo weźmy pod uwagę Leonarda Eulera, wielkiego matematyka tego samego wieku, który (po tym, jak stał się niewidomy) zdobył dwie nagrody naukowe Paryskiej Akademii Nauk, napisał ważne dzieło przetłumaczone na wszystkie języki europejskie i opracował teorię astronomiczną, która „została uznana przez astronomów za jedno z najbardziej niezwykłych osiągnięć ludzkiego intelektu, jeśli chodzi o dokładność obliczeń „16 . Słynny pisarz Maurice Maeterlinck powiedział o Huberze, że był on „mistrzem i klasykiem współczesnej nauki pszczelarskiej „17.

Nawet po tych wszystkich dowodach znajdzie się wielu (niektórzy z nich, niestety, są naszymi własnymi niewidomymi wujkami Tomami), którzy będą próbowali zaprzeczyć i wyjaśnić to wszystko – będą próbowali zachować nienaruszone swoje przestarzałe wyobrażenia o bezradności niewidomych jako klasy. Pozwólcie więc, że omówię kilka kwestii: Po pierwsze, czy to całe gadanie o historii i sukcesach osób niewidomych jest naprawdę ważne? Czy nie jest prawdą, że większość niewidomych na przestrzeni wieków prowadziła skromne życie, nie osiągając ani sławy, ani chwały, i szybko o nich zapomniano? Tak, to prawda, ale zarówno w przypadku osób widzących, jak i niewidomych. Dla przeważającej większości ludzkości (zarówno niewidomych, jak i widzących) życie było nędzą, ciężkim życiem i anonimowością, odkąd tylko wiadomo. Bez wątpienia istnieli niewidomi chłopi, niewidome gospodynie domowe, niewidomi szewcy, niewidomi biznesmeni, niewidomi złodzieje, niewidome prostytutki i niewidomi święci, którzy działali równie kompetentnie lub równie niekompetentnie (i są teraz tak samo zapomniani) jak ich widzący rówieśnicy.

„Mimo to”, może powiedzieć wątpiący, „nadal nie jestem przekonany. Czy nie uważasz, że osiągnięcia niewidomych są gorsze niż osiągnięcia osób widzących? Czy nie sądzisz, że większy procent niewidomych poniósł porażkę?”.

I znów odpowiedź jest twierdząca – tak samo jak w przypadku innych mniejszości. O to właśnie chodzi. Rok po roku, dekada po dekadzie, stulecie po stuleciu, wiek po wieku, nam niewidomym mówiono, że jesteśmy bezradni – że jesteśmy gorsi – i wierzyliśmy w to i działaliśmy zgodnie z tym. Ale dosyć tego! Tak jak w przypadku innych mniejszości, mamy tendencję do postrzegania siebie tak, jak widzieli nas inni. Zaakceptowaliśmy publiczny obraz naszych ograniczeń i w ten sposób uczyniliśmy wiele, aby te ograniczenia stały się rzeczywistością. Kiedy nasza prawdziwa historia kolidowała z powszechnymi uprzedzeniami, prawda była zmieniana lub wygodnie zapominana. Wstydziliśmy się naszej ślepoty i ignorowaliśmy nasze dziedzictwo, ale nigdy więcej! Nigdy nie wrócimy do statusu obywateli drugiej kategorii. Po prostu nie ma takiej możliwości. Jest mnóstwo niewidomych i widzących sojuszników (wielu z nich jest dziś na tej sali), którzy wyjdą na ulice i będą walczyć gołymi rękami, jeśli będą musieli, zanim pozwolą na to.

I to również jest historia – nasze spotkanie, nasz ruch, nasz nowy duch samoświadomości i samorealizacji. W naszym własnym czasie i w naszych własnych czasach znaleźliśmy przywódców tak odważnych jak Zisca, i tak gotowych do walki, aby przeciwstawić się tyranii. Ale nie można nas już liczyć w jednostkach i dwójkach, w garstkach czy setkach. Jesteśmy teraz ruchem, z dziesiątkami tysięcy w szeregach. Napoleon podobno powiedział, że historia to uzgodniona legenda. Jeśli to prawda, to my, niewidomi, jesteśmy w trakcie negocjowania nowej umowy, z legendą bardziej zgodną z prawdą i duchem godności człowieka. A jak myślisz, co powiedzą o nas przyszli historycy – o tobie i o mnie? Jakie legendy uzgodnią na temat ślepców z połowy XX wieku? Jak potraktują nasz ruch – Narodową Federację Niewidomych? Czy zapiszą, że znów pogrążyliśmy się w anonimowości bez twarzy, czy że sprostaliśmy wyzwaniom i przetrwaliśmy jako wolni ludzie? Wszystko zależy od tego, co zrobimy i jak będziemy postępować; przyszli historycy napiszą zapiski, ale to my je stworzymy. Nasze życie dostarczy surowców, z których wyłonią się ich legendy do uzgodnienia.

I choć żaden człowiek nie może przewidzieć przyszłości, czuję absolutną pewność co do tego, co powiedzą historycy. Opowiedzą o systemie rządowych i prywatnych agencji powołanych do obsługi niewidomych, który stał się tak opiekuńczy i tak represyjny, że reakcja była nieunikniona. Opowiedzą, że niewidomi („ich czas w końcu nadszedł”) zaczęli nabierać nowego obrazu siebie, wraz z rosnącymi oczekiwaniami, i że postanowili się zorganizować i mówić w swoim imieniu. Opowiedzą o Jacobusie tenBroeku, o tym, jak jako młody profesor college’u (niewidomy i genialny) stanął na czele ruchu, jak niegdyś Zisca. Opowiedzą, jak agencje najpierw próbowały nas ignorować, potem miały do nas pretensje, potem się nas bały, a w końcu zaczęły nas nienawidzić – z emocjami, fałszywą logiką i okrutną desperacją, jaką umierające systemy zawsze czują wobec nowych, które mają je zastąpić. Opowiedzą o rozwoju naszego ruchu w latach czterdziestych i pięćdziesiątych oraz o naszej wojnie domowej, która doprowadziła do powstania małej grupy, która oddzieliła się i stała się Amerykańską Radą Niewidomych. Opowiedzą, jak po naszej wojnie domowej weszliśmy w lata sześćdziesiąte, silniejsi i bardziej żywotni niż kiedykolwiek wcześniej, i jak coraz więcej agencji zaczęło nawiązywać z nami wspólną sprawę dla dobra niewidomych. Opowiedzą o naszych sprawach sądowych, naszych wysiłkach legislacyjnych i naszych zmaganiach organizacyjnych – i odnotują smutek i żałobę niewidomych po śmierci ich wielkiego przywódcy, Jacobusa tenBroeka.

Odnotują też wydarzenia z lat siedemdziesiątych, kiedy reakcjoniści wśród agencji stali się jeszcze bardziej reakcyjni, a niewidomi z drugiego pokolenia NFB wyszli im naprzeciw. Opowiedzą o Amerykańskiej Fundacji Niewidomych i jej próbie (poprzez narzędzie, jakim jest NAC) kontrolowania całej pracy z niewidomymi i naszego życia. Opowiedzą, jak NAC, Amerykańska Fundacja i inne reakcyjne agencje stopniowo traciły grunt pod nogami i ustępowały przed nami. Opowiedzą o nowych i lepszych agencjach powstających do współpracy z niewidomymi, o harmonii i postępie w miarę zbliżania się końca wieku. Opowiedzą o tym, jak niewidomi przeszli od obywatelstwa drugiej kategorii przez okres wrogości do równości i statusu pierwszej kategorii w społeczeństwie.

Ale przyszli historycy odnotują te wydarzenia tylko wtedy, gdy my je zrealizujemy. Mogą pomóc nam zostać zapamiętanymi, ale nie pomogą nam marzyć. To musimy zrobić sami. Mogą dać nam uznanie, ale nie odwagę i męstwo. Oni mogą dawać nam uznanie i docenienie, ale nie determinację albo współczucie albo dobry osąd. Musimy albo znaleźć te rzeczy dla siebie, albo nie mieć ich wcale.

W tym ruchu przeszliśmy razem długą drogę. Niektórzy z nas są weteranami, sięgającymi lat czterdziestych; inni są nowymi rekrutami, świeżo po wstąpieniu do szeregów. Niektórzy są młodzi, inni starzy. Niektórzy są wykształceni, inni nie. Nie ma to żadnego znaczenia. We wszystkim, co się liczy, jesteśmy jednością; jesteśmy ruchem; jesteśmy ślepcami. Tak jak w 1940 roku, kiedy powstała Krajowa Federacja Niewidomych, przez Golden Gate wdziera się mgła. Drzewa eukaliptusowe wydzielają swój ostry zapach, a wzgórza Berkeley spoglądają w dół na zatokę. Dom wciąż stoi na tych wzgórzach, a samoloty wciąż wznoszą się z San Francisco, by objąć cały świat. Ale Jacobus tenBroek nie wychodzi już z domu, ani nie jeździ samolotami, by nieść słowo.

Ale słowo jest niesione, a jego duch idzie z nim. To on założył ten ruch i to on jest tym, którego marzenia wciąż tkwią w głębi jego istnienia. Podobnie nasze marzenia (nasze nadzieje i nasze wizje) są częścią tkaniny, idą do następnego pokolenia jako dziedzictwo i wyzwanie. Historia nie jest przeciwko nam: przeszłość to głosi, teraźniejszość to potwierdza, a przyszłość tego wymaga. Jeśli osłabimy lub zhańbimy nasze dziedzictwo, zdradzimy nie tylko siebie, ale także tych, którzy byli przed nami i tych, którzy przyjdą po nas. Ale, oczywiście, nie zawiedziemy. Bez względu na koszty, zapłacimy je. Bez względu na poświęcenie, zrobimy to. Nie możemy się cofnąć, ani stać w miejscu. Zamiast tego musimy iść naprzód. Zwyciężymy – i historia to zapisze. Przyszłość należy do nas. Chodźcie! Dołącz do mnie na barykadach, a sprawimy, że się spełni.

Przypisy

1. Wilham Artman, Beauties and Achievements of the Blind (Auburn: Published for the Author, 1890), s.265.

2. James Wilson, Biography of the Blind (Birmingham, England: Printed by J.W. Showell, Fourth Edition, 1838), s.110.

3. Artman, op. cit., s. 265.

4. Tamże, s.266.

5. Tamże, s.267.

6. Tamże, s.268.

7. Tamże, s.268-269.

8. Wilon, op.cit., s.115

9. Pani Hippolyte Van Landeghem, Wygnanie i dom: Advantages of Social Education of the Blind (London: Printed by W. Clowes & Sons, 1865), s.95.

10. Gabriel Farrell, The Story of Blindness (Cambridge: Harvard University Press, 1956), s.7.

11. Wilson, op.cit., s.262.

12. Tamże, s.100-101.

13. Artman, op.cit., s.220.

14. Wilson, op.cit., s.243.

15. Farrell, op.cit., s.11.

16. Artman, op.cit., s.226.

17. Farrell, op.cit., s.12-13.

Źródło

Future Reflections Fall 1992, Vol. 11 No. 4
Oryginalny tekst na stronie NFB

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *