Zanim zaproszę wraz z autorem poniższego krótkiego reportażu na ulice przedwojennej Warszawy, wypadałoby złożyć świąteczne życzenia…
A zatem: niech rozpoczęte święta i nadchodzące lata będą lepsze niż dla bohaterów poniższego tekstu…
Zanim zaproszę wraz z autorem poniższego krótkiego reportażu na ulice przedwojennej Warszawy, wypadałoby złożyć świąteczne życzenia…
A zatem: niech rozpoczęte święta i nadchodzące lata będą lepsze niż dla bohaterów poniższego tekstu…
Włos się na głowie jeży, gdy czyta się współczesne nam relacje z manifestacji i kontrmanifestacji, bo jedni w drugich zgniłymi jajami, trzeci w czwartych haniebnym transparentem, piąci w szóstych z telebimów i megafonów, a siódmi w ósmych środkowym palcem, albo nawet całą pięścią, czasem uzbrojoną w kastet…
Myśl przychodzi do głowy, że dawniej na pewno naród miał więcej kultury i w słodkich czasach międzywojnia nie dochodziło do takich ekscesów.
A okazuje się, że – parafrazując powiedzonko dyr. Jakowienki – nie tylko w Petersburgu gorzej bywało…
Czytaj dalej Niewidomy w ogniu śmiertelnych niebezpieczeństw. 1928 rok.
Pozostając w tematyce matrymonialnej, jeszcze jedna ciekawa notatka.
Czytaj dalej Mariaż doskonały: głuchoniema i ociemniały. 1883 rok.
Przedzierając się przez cyfrowe wykopaliska, często napotkać można krótkie, jednozdaniowe notatki, nie warte uwagi. Czasem jednak i wśród nich zdarza się szokujący wyjątek.
„Medycyna zna różne przypadki” jak mawiał doktor Niegłowicz ze Skiroławek – poniżej dobry przykład prawdziwości tego twierdzenia.
Czytaj dalej Niewidoma żona… Która lepsza niż ona? 1898 rok.
Ładnie napisana historia, podobno do tego autentyczna, ze sławnym kompozytorem w roli głównej i z akcentem tyflologicznym.
Z krótkiej notatki prasowej nie wynika jak potoczyła się sprawa, kto był oskarżony, no i właściwie o co? Ale sam fakt warto odnotować, a może ciąg dalszy poznamy w jakimś następnym znalezisku.
Czytaj dalej Z wilkiem przewodnikiem pod autobus i do sądu. 1935 rok.
Wyglądało na to, że będzie ludzkim panem, a jednak szybko okazał się wilkiem w owczej skórze.
Nie zadłużał instytutu jak Błagowieszczenskij, nie nachodził wychowanic w sypialniach jak Zieniec, lecz to właśnie za jego rządów miało miejsce zdarzenie bardziej dramatyczne niż wszystkie opisywane wcześniej.
Poniższy wycinek, krótszy niż poprzednie (16 tys. znaków), kończy zaplanowaną przeze mnie serię cytatów z książki „Rys historyczny…”, ale przypuszczam, że jakieś przyszłe znaleziska pozwolą kontynuować cykl wpisów o dyrektorach z bożej łaski…
Czytaj dalej O dyrektorze z łaski bożej 3. Jakowienko czyli „w Petersburgu gorzej bywało”. 1906 rok.
Mogłoby się wydawać, że po dyrektorze Zieńcu gorzej już w Instytucie Głuchoniemych i Ociemniałych nie będzie. I faktycznie, pod niektórymi względami było lepiej…
Prócz osobliwej kariery kolejnego dyrektora z bożej łaski, poniższy wycinek (60 tys. znaków) wspomina wiele postaci i zawiera mnóstwo pobocznych wątków, do wycięcia których nie mogłem się zmusić.
Dotychczas zabór rosyjski kojarzył mi się głównie z podstawowymi informacjami z lekcji historii, od niedawna także z notką „dozwolieno cenzuroju” umieszczaną w niektórych powieściach z przed I wojny, przytaczany fragment pokazuje nowe wymiary tej sprawy m.in. rusyfikację w praktyce ze zwieńczeniem w postaci strajku wychowańców ociemniałych w 1905 roku…
Obserwując rozkład i upadek, czy przynajmniej bezwład i niemoc, panujące w wielu nam współczesnych podmiotach działających na rzecz, albo kosztem niewidomych, trudno się oprzeć wrażeniu, że wszystko byłoby inaczej, gdyby te instytucje były lepiej zarządzane. Siłą rzeczy na myśl przychodzą wybitne postacie sprawy niewiadomych nie tylko polskich, a w zestawieniu z nimi teraźniejsi wysokiego rodu wypadają na ogół nieszczególnie…
Wydana w 1929 roku książka „Rys historyczny Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych w Warszawie od roku 1817 do 1917”, napisana przystępnie i ciekawie pokazuje, że historia nie musi być nudna i rzadko jest czarno-biała, bo nawet pomnikowi bohaterowie mieli swoje wady. Ale dopiero opisane tam dokonania kilku rosyjskich dyrektorów zainspirowały mnie do utworzenia serii wpisów opartych na obszernych cytatach z przywołanej publikacji.
Na początek dyrektor Zieniec – szkoda, że o nim nie słyszałem, tworząc postać Liczkasa wiecznotrwałego, bo jak zwykle rzeczywistość przerosła wyobraźnię. Wycinek na 26 tys. znaków, ale nie bardzo dałoby się skrócić bez pomijania ciekawych szczegółów.
Czytaj dalej O dyrektorze z łaski bożej 1. Zieniec, czyli w żeńskiej sypialni po zmroku. 1887 rok.
W jaki sposób różne kraje rozwiązywały kwestię wychowania i utrzymania niewidomych? Jakie rodzaje pism wypukłych były wówczas w użyciu? (a było więcej niż trzy) Za co w pewnym instytucie ociemniali wychowańcy dotkliwie pobili jego dyrektora? W którym kraju niewidomym kobietom zakazywano zawierania małżeństw? Jak uczono w instytucie warszawskim i na czym polegało współmieszkanie przy ulicy Piwnej? A to tylko niektóre z licznych omówionych zagadnień.
Jeśli sprawozdawcą jest – znany nam z poprzednich wpisów – dyr. Jan Papłoński, to wiadomo, że nie zabraknie także uwag ogólniejszej natury, od samego wstępu i bezużyteczności gromadzenia się na kongresach naukowych zaczynając, przez ciekawą wzmiankę obyczajową o niechęci gmin żydowskich do statystyk ludności, a na nieoczekiwanym efekcie ubocznym islamskiego zakazu przeszkadzania zwierzętom w pożywianiu się – kończąc.
Krótko mówiąc – krótko nie będzie. Tekst o rozmiarze ponad 87 tys. znaków (prawie 50 stron standardowego maszynopisu), więc lektura na dobrą herbatę, którą pewnie warto będzie nie raz powtórzyć. Zastanawiałem się, czy nie podzielić go na kilka mniejszych wpisów, ale trudniej w takim przypadku byłoby czytać i przeszukiwać całość.
W moim prywatnym rankingu – numer 1 na liście dotychczasowych znalezisk, odkopany dzięki krótkiej wzmiance w jednym z „Kurjerów warszawskich” o zawartości rocznika 1873-4 pamiętnika Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych, który okazał się dostępny cyfrowo. Jak zwykle, tekst może zawierać drobne błędy OCR.